...czyli moje tak zwane życie.

wtorek, stycznia 31, 2006

['] ['] ['] ['] [']

Co się stało w miniony weekend w Katowicach wiedzą wszyscy? Wiedzą, ale chyba nie każdy zdaje sobie sprawę z tego jak muszą się czuć Ci, których bliscy zginęli w tak bezsensowny sposób i jak czuli się Ci, którzy odeszli w tak dramatyczny sposób. Wielki żal, smutek i rozpacz wielu, wielu ludzi. Stracić dorobek całego życia to bolesne, ale stracić nieodwracalnie kogoś bliskiego to już za wiele. Już nigdy nie móc patrzeć w jego oczy, słyszeć jak się śmieje? NIGDY? Przerażające. Życie jest za krótkie na rozpamiętywanie tego, co złe, zbyt nieoczekiwane na chowanie urazy. Niestety nie wszyscy zdają sobie z tego sprawę, a czasem zbyt późno potrafią to zrozumieć. Aby tak nie było z nami wszystkimi. Tylko tyle, nic więcej. Bez AVE!

piątek, stycznia 27, 2006

oby było w końcu dobrze...

Zima w pełni, choć chyba jak na razie epokę lodowcową mamy już za sobą. Temperatury panujące ostatnio bynajmniej nie zachęcały do niczego, a już na pewno nie do opuszczania ciepłych domków, łóżeczek czy innych ciepłych rzeczy. Chętnie zrzuciłabym już te niesamowite ilości zimowych warstw, wsiadła rano do auta, którego nie trzeba oddrapywać i modlić się o to by w ogóle odpaliło, a popołudniu czy wieczorem wyszła z psem na dwór nie opatulając się z góry na dół w ciężką odzież zimową. Pies też niezbyt chętnie porusza się po zlodowaconym gruncie, choć nie jest tak źle jak mogłoby się wydawać. Wynika to chyba jednak z jej szczenięcej ciekawości świata a nie zimowej sierści, którą posiada. Takie zimowe dni, kiedy jak najszybciej biegnie się do ciepłego domu sprzyjają przynajmniej u mnie rozmyśleniom. Ostatnio zresztą to nawet nie temperatura panująca na zewnątrz tak na mnie działa. Po prostu czasem trzeba zajrzeć w głąb siebie i zobaczyć co tam tak naprawdę się dzieje. A dzieje się sporo. Może w końcu pora wziąć się w garść i zrobić porządki w tym swoim tak zwanym życiu, odpowiedzieć sobie na parę pytań czego tak na serio chcę, dlaczego jest tak a nie inaczej i jak może być. I tak uczę się siebie na nowo. Poznaję swoje pragnienia, zaczynam wiedzieć i widzieć czego mi najbardziej brak. O tym, że tęsknię za swoim miejscem na Ziemii już wiem od dawna, tak samo jak Ci, którzy mnie znają. To, że dążę do swojej małej stabilizacji też jest wiadome, stabilizacji, ale z małą nutką szaleństwa. Już raz coś takiego miałam tylko potem z czasem szara rzeczywistość i cały ogrom problemów, jaki spadł na nas popsuł to wszystko. Pozostaje mi więc mieć nadzieję, że kiedyś w końcu wszystko się ułoży, że znów zacznę się uśmiechać bez powodu i mieć swoje małe schizy jak ostatnio z Agą w sekend hendzie przy dmuchawie z ciepłym powietrzem, kiedy to serwowanie było jak najbardziej na miejscu bo jak jak można było się powstrzymać czując powiew ciepłego wiatru we włosach, które nawiasem mówiąc rosną cały czas i jest ich coraz więcej i są coraz dłuższe :) Może tym razem wytrwam w zapuszczaniu włosów i latem będę mogła poszczycić się czymś spiętym na mojej porytej głowie. Póki co pora zrobić porządki w życiu i wziąć się w garść. Jest to trudne, szczególnie jak w środku wszystko wyje z bólu, ale nikt nie obiecywał, że będzie łatwo. Trzeba otworzyć się na świat i na innych ludzi, którzy też mają swoje problemy małe i duże. Zapomnieć o tym co byłe złe, wyciągnąć nauczkę z ostatnich lekcji życia, pokonać obecne problemy i wierzyć w to, że znów będzie dobrze. Łatwiej jest żyć pogodzonym z samym sobą i ze światem. Wiem, że nie przyjdzie to wszystko tak od razu, ale nad tym trzeba pracować. W końcu każdy dzień życia jest niepowtarzalny i szkoda tracić czas na wegetację, choć czasem tak jest łatwiej. W dalszym ciągu czekam na swój wiatr w żaglach, na jasność pewnych sytuacji, na odpowiedzi na pewne pytania, w dalszym ciągu wiele rzeczy boli, ale to mój ból i muszę się z nim uporać, tak samo jak z problemami zawodowymi, domowymi, których ostatnio tez jest sporo. Wiem też, że mam przy sobie przyjaciół, którzy pomagają mi choć na chwilę zapomnieć o tych problemach i pójść dalej, choć sami też mają problemy. Ale kto ich nie ma w dzisiejszych czasach. Tak więc dla wszystkich dla których ostatnio nie byłam taka jak powinnam SORRY. A dla Jadzi wielkie dzięki. Dodatkowo dla Agi w dniu dzisiejszym HEPI BERZDEJ i wszystkiego najlepsiejszego i najdobrzejszego! Reszta popołudniu przy rumiku :) Tak więc lecimy dalej z życiem. I oby było w końcu dobrze! Wszystkim!
AVE!

piątek, stycznia 20, 2006

czekając na wiatr...

W sumie początek tego roku może nie obfituje w niesamowite zdarzenia, ale jednak mija dzień za dniem a każdy z tych dni jest niepowtarzalny w tym naszym tak zwanym życiu. Dlatego powstaje ten post. Moje życie jest ostatnio bardzo monotonne. Spędzam w pracy wiele godzin dziennie walcząc z moim ukochanym Zakładem Utraconych Składek, z nowym programem płacowym bez którego nie będzie wypłaty w tym miesiącu, nie wspominając o rozliczeniach podatkowych zwanych popularnie pitami :) Walczę z zaległościami pochorobowymi i z tym wszystkim co jak co roku o tej porze jest niezbędne, konieczne i wymagalne przy pracy w księgowości. Wieczorami wracam do domu gdzie czeka na mnie szalejący szczeniak. Odpoczywam przez chwilę a potam ubieram się cieplutko, zapinam psiaka na smycz i idziemy na długi wieczorny spacer na którym poznajemy świat oczami szczeniaka, inne osiedlowe psy. Spacer na którym cieszy nas wszędzie panoszący się śnieg w ilości conajmniej dokolanowej, na którym zaczepiamy wszystkie wystające krzaki, gonimy się w największym śniegu i uczymy się siebie nawzajem. To wielka radość patrzeć jak Tofi z dnia na dzień robi się inna, coraz bardziej rozumna choć w sumie jest jeszcze moim małym wielkim dzieckiem. I choć czasem ma się ochotę udusić ją za to co wyprawia w domu to gdy w końcu zasypia wtulona we mnie staję się równie bezbronna jak i ona wtedy. Tak więc spacerujemy, biegamy, potem zasypiamy każda w swoim posłanku a rano znów to samo. Ona zostaje sama w domu w którym robi sajgon a ja odśnieżam auto, drapię szyby i wyruszam w podróż do pracy w której zaczynam na nowo walkę z życiem. I znów wieczorem wracam do domu i zabieram psa na spacer. Ona szaleje, a ja tęsknię. Tęsknię za słońcem, za ciepłem nie tylko tym na dworze. Codziennie zasypiając sama w łóżku tęsknię za ciepłym męskim ramieniem, które oplotłoby mnie w nocy, za oczami w które mogłabym spojrzeć przed zaśnięciem i powiedzieć "dobranoc", a po obudzeniu "dzień dobry", za drugim kubkiem do którego rano robię kawę, za drugim talerzem na który szykowałabym to co akurat jest do zjedzenia, za ramionami w które mogłabym wtulić się po przyjściu z pracy a nawet za koszulami do prasowania i całą furą pranie do poskładania. I tak sobie tęsknię i czekam. Czekam aż moje niebo znów się przejaśni i zacznie dla mnie świecić słońce. Może nastąpi to przed tym jak zacznę się wygrzewać w słońcu spacerując z Tofi w lecie podczas okrutnie długich spacerów. Może nie będziemy wtedy spacerować tylko w dwójkę... Póki co radzę sobie sama ze sobą, odkrywam nowe prawdy o sobie i uczę się siebie na podstawie spokojnego aczkolwiek dogłębnego analizowania mojego dotychczasowego 26-letniego życia. I sporo już do mnie dotarło a pewnie jeszcze wiele przede mną. Noszę na palcu mój prezent urodzinowy, który ma mi przypominać o pewnych ważnych rzeczach, których ostatnio również bardzo mi brak... Ale może to wszystko ma swój głęboko ukryty cel, może nie oszukuję samej siebie próbując wmówić sobie, że wszystko będzie dobrze? Może dowiem się tego już wkrótce bo w końcu nie wolno budzić w nikim niezdrowych nadziei, prawda? Smutny taki trochę może ten post, ale jest zimno, smutno, biało i tak to już czasem bywa, że tak właśnie jest w życiu. W końcu blog ma służyć oczyszczaniu duszy :) Więc niech się tak stanie! Tak samo jak niech w końcu stanie się słoneczko, ciepełko. Niech minie ta flauta i niech znów złapię wiatr w żagle! Choć pojeździłabym jeszcze na nartach tej zimy, może jeszcze nie zapomniałam jak to się robi tym bardziej, że podobno całkiem nieźle mi szło... Tak więc niech ten czas stagnacji w moim tak zwanym życiu nie będzie stracony bo nikt mi go nie odda. Dlatego spędzam go pracowicie w pracy, po pracy próbuję wychowywać psa, który potrzebuje dużo uwagi i miłości jak każde stworzenie, w międzyczasie odkrywam siebie sama przed sobą na nowo i zaczynam rozumieć pewne rzeczy. A jutro pójdę do kina, a w niedzielę zacznę czytać "Dumę i uprzedzenie" bo jeszcze nie przeszło mi zafascynowanie po filmie, który serdecznie polecam :) To chyba na tyle. Wracam do pracy! A wszystkim pogrążonym w zimowej melancholii życzę dużo ciepełka i mimo wszystko pogody ducha bo tego nigdy za wiele!
AVE!

czwartek, stycznia 05, 2006

może mało oryginalnie, ale...

Początek nowego roku, koniec poprzedniego to zazwyczaj czas podsumowań. Pewnie oryginalności w tym za grosz, ale tak dla spokoju sumienia czasem trzeba przystanąć i spojrzeć wstecz na swoje życie. Ja miałam okazję zrobić to tym razem trochę wcześniej kiedy to przełom roku 2005/2006 spędziłam w domowych pieleszach, kisząc w domu, w łóżku lecząc zapalenie płuc, które to dopadło mnie niestety. Tak więc leżąc w stanie rozkładu fizycznego miałam czas i okazję do spojrzenia na moje tak zwane życie w wymiarze psychicznym i metafizycznym :) Ogólnie ten rok wydawał mi się taki sobie, ale... Stojąc dziś rano przed lustrem w łazience i poddając się codziennemu procesowi doprowadzania się do stanu używalności doszłam do wniosku, że w tym 2005 roku stało się sporo rzeczy, które już nigdy się nie powtórzą. I tak na przykład w tym roku "odzyskałam" wolność, kiedy to stałam się panną z odzysku z chwilą orzeczenia przez sąd rozwiązania przez rozwód małżeństwa zawartego pomiędzy Agnieszką i Tomaszem bla bla bla. To miało miejsce w styczniu i tym niemal zaczęłam rok 2005. W tym roku zostałam też po raz pierwszy prawdziwą ciocią, kiedy to w marcu przyszedł na świat nasz prekursor nowego pokolenia w rodzinie, tak długo wyczekiwany Oliverek. Niedługo po tym moja edukacja dobiegła wreszcie końca i uzyskałam upragniony tak bardzo tytuł magistra. Oprócz tego w tym roku nauczyłam się jeździć na nartach, byłam w Austrii gdzie mogłam zaprezentować swoje umiejętności narciarskie na stoku, zjeżdzając z ponad 3000 metrów z lodowca w Kaprun. Zaczęłam łapać o co chodzi w żeglarstwie i za który sznurek trzeba pociągnąć, żeby żeglować. Zyskałam nowych znajomych, przyjaciół, przeżyłam potężny kryzys w związku z moją Anią. Kryzys, który zakończył się prawie półrocznym milczeniem, ale te w końcu doprowadziło do przełamania lodów, którymi pokryła się nasza znajmość i w tej chwili wszystko wróciło do normy. Z dalszych podumowań - poznałam nowy kraj, który do tej pory był mi obcy ideowo - Holandię. Holandia jak Holandia, kraj ciekawy, kraj dużych możliwości, kraj, który miał szansę zyskać mnie jako nowego mieszkańca, ale na skutek różnych okoliczności nie zyskał. Za to ja zyskałam wiele wspomnień, zaczynając od wysiadki na dworcu w Hadze, poprzez wędrówki po Amsterdamie i jego licznych muzeach od Van Gogha zaczynając a na fotografii kończąc... ;) poprzez wszystkie wiatraki, uliczki, kanały, ścieżki rowerowe, knajpki, sklepy i inne holenderskie wynalazki. Zyskałam wiele nowych doświadczeń i świadomość tego, że prawdziwych przyjaciół mam koło siebie cały czas, cały rok. I to jest budujące i za to im dziękuję. Nawiasem mówiąc w maju ubiegłego roku Irenka wyszła za mąż więc oby wszystko było dobrze! O sprawach uczuciowych nie będę pisać bo to nie miejsce i czas na takie rzeczy. Ogólnie jestem o wiele bogatsza w doświadczenia i mam nadzieję, że spożytkuję nabytą wiedzę w swoim przyszłym życiu. Pogodzona z losem i pewnymi osobami rozpoczęłam nowy rok i życzę sobie tylko, żeby nie był gorszy od poprzedniego, żeby pewne sprawy ułożyły się same i nareszcie zakończyły. Wszystkim innym życzę zdrowia bo jest bardzo ważne, cierpliowści w dążeniu do obranych celów, ciepła, radości, pogody ducha, miłości, marzeń i wielu innych rzeczy, które nadają sens naszemu życiu. Na koniec wspomnę jeszcze o jednym bardzo ważnym wydarzeniu, które wystąpiło w moim tak zwanym życiu. Mianowicie w celu odstresowania samej siebie i posiadaniu obiektu do przelewania bezinteresownych uczuć w moim tak zwanym życiu pojawiło się stworzenie, które otrzymało imię TOFI i wypełnia mi po brzeżek mój czas wolny, mianowicie psiak! Psiak marki beagle, psiak o którym marzyłam od dawna i w końcu go mam! Jest szatanem wcielonym, łobuzem pierwszej kategorii, ale tak ma chyba większość szczeniaków. Teraz już moja w tym głowa, żeby wyprowadzić psa "na ludzi" i wychować go, a właściwie ją na mądrego i oddanego psa :)
Kończę te podumowania. Być może brak temu wszystkiemu rąk i nóg, ale taki poniekąd był też ten 2005 rok, wbrew pozorom bardzo intensywny, na bardzo wysokich obrotach, rok upadków i wzlotów, rozstań, powrotów, spełnionych marzeń i zawiedzionych nadzieji. Może nie ma sensu rozwodzić się nad podsumowaniam roku bo tylko kawałek całości jakim jest nasze życie, ale jednak jest coś takiego w przełomach starego i nowego roku, że chyba każdy choć przez chwilę robi małe podsumowania. Ja takie też zrobiłam i poniekąd się nimi podzieliłam na tymże blogu. Parę postanowień noworocznych też mam i postaram się ich trzymać :) ale to już moja tajemnica. Tak więc zaczynam Nowy Rok 2006 pogodzona z tym co przyniosło mi życie, z nowymi i starymi planami, marzeniami. Z ludźmi, którzy byli, są i będą w moim tak zwanym życiu. Z tymi, którzy wydawali się tacy nijacy a są wielcy w tej chwili i z tymi, którzy wydawali się tacy wielcy a okazali się... inni! Chciałabym jeszcze na koniec dodać jedno: życzę wszystkim i każdemu z osobna, żeby zawsze był sobą, żeby był szczery i miał odwagę do tej szczerości. Nie oszukujmy innych, a przede wszystkim siebie samych...
AVE!