cześć żabo
Może nietypowy tytuł posta, ale mieszkańcy schroniska na Ohajo wiedzą i widzą o co chodzi. O to, co parkuje codziennie na ogródku pewnego domu z Katowicach. Otóż jakieś dwa tygodnie temu rozstałam się z moim jak do tej pory najwierniejszym partnerem życiowym, a mianowicie z moim pierwszym autkiem marki Renault Clio, zwanym popularnie Żuczkiem. Żuczek odszedł z wyboru i poniekąd z przymusu bo niestety upływający czas jest bezwzględny i nie oszczędza również jego, a gospodarka rynkowa w której przyszło nam żyć też rządzi się swoimi prawami. Miejsce Żuczka zajęła Żaba. "Spadek" po moim Ojcu, który pokusił się o zmianę auta a swoje dotychczasowe scedował na mnie. Teraz moim wehikułem czasu i przestrzeni stała się zielona "cytryna" w wersji kombi. Dlaczego piszę o tym wszystkim? Nie dlatego, żeby się chwalić bo to jest mi obce ideowo od zawsze. Nie dlatego, że jestem materialistką i wyznaję kult samochodu. Dlatego, że te autko, czerwone clio to było moje pierwsze w życiu autko. Autko, które przeszło ze mną wiele, autko, które przejechało ze mną wiele setek kilometrów bo ponad 100.000. To na nim doskonaliłam swoją sztukę kierowania pojazdem. To on przetrwał ze mną przez małżeństwo, rozwód, wyprowadzkę, nowe życie w Chorzowie i wprowadzkę na Ohajo. Nie powiem ile osób przewiózł bo nie jestem w stanie ich policzyć. Nie wiem ile moich maneli przewoził z miejsca A do miejsca B. Nie zliczę ile różnych emocji w nim przeżywałam, od radości, przez złośc, załamanie i wiarę w to, że można od nowa, po chwile zwątpienia i totalnej euforii. Ileż niecenzularnych słów wysłuchał ten mały czerwony pojażdzik. Ile łez przyjął w swoją tapicerkę. Ileż ¨smiechów doświadczył w czasie naszego wspólnego czteroletniego życia. Byliśmy razem nad morzem, byliśmy w górach, byliśmy w Krakowie, Warszawie i wielu innych mniejszych i większych miejscach w Polsce. Za granicą niestety nigdy nie byliśmy. Chyba, że w Sosnowcu :) Byliśmy na ślubach i pogrzebach. I nigdy mnie nie zawiódł. I dlatego wszystkiego mam do niego taki sentyment. Nabyty po ślubie, wymiesiony przy rozwodzie, służył mi jeszcze przez ładnych parenaście tysięcy kilometrów. A teraz przyszedł nasz koniec. Ale przecież to nie koniec świata. Teraz uczę się "cytrynki" zwanej też Żabą. A następnego dnia rano, po tym jak bardzo późnym wieczorem pojawiłam się z moim nowym wynalazkiem motoryzacji w pewnym domu w Katowicach, kiedy to wszyscy domownicy już spali snem sprawiedliwego, na lodówce zastałam kartkę od Grześka, który wymaszerował już z domu zanim wstałam z napisem CZEŚĆ ŻABO :) I już wtedy wiedziałam, że tak zatytułuję mojego posta, którego poświęcę "pamięci Żuczka". Może ten post jest niejasny, może bezsensowny, ale dla mnie te auto to też był kawał mojego życia, wiele uczuć, przejść i życiowych zakrętów, których nie jestem teraz w stanie wszystkich wylać na klawiaturę. Te auto woziło mnie codziennie do pracy, gdy byłam jeszcze szczęśliwą małżonką swojego równie szczęśliwego wtedy jeszcze małżonka, gdy mieszkaliśmy w Gierałtowicach. Te auto woziło nas malżonków i naszą paczkę na weekendowe wypady rozrywkowe, te auto przewiozło moje rzeczy przy wyprowadzce od męża, te auto zawiozło mnie na rozprawę rozwodową, te auto zawiozło mnie do Chorzowa do Irka, gdzie zaczęłam budować swoje nowe szczęście, te auto woziło Olkę i Matusza niemal codziennie do szkoły, te auto wysłuchiwało wrzasków małej Marty, kiedy to dostawała spazmów przypięta w foteliku na tylnym siedzeniu a ja 5 złotych za godzinę za opiekę and nią, żeby jakoś dotrwać do wypłaty, kiedy to mieszkałam sama no Goduli. To auto wywiozło mnie z Chorzowa do pewnego domu w Katowicach, gdzie teraz przebywam. To jest kawał mojego tak zwanego życia, dlatego poświęcam temu posta.Może głupie, ale to mój blog i koniec kropka! Clio forever! AVE!