...czyli moje tak zwane życie.

piątek, stycznia 20, 2006

czekając na wiatr...

W sumie początek tego roku może nie obfituje w niesamowite zdarzenia, ale jednak mija dzień za dniem a każdy z tych dni jest niepowtarzalny w tym naszym tak zwanym życiu. Dlatego powstaje ten post. Moje życie jest ostatnio bardzo monotonne. Spędzam w pracy wiele godzin dziennie walcząc z moim ukochanym Zakładem Utraconych Składek, z nowym programem płacowym bez którego nie będzie wypłaty w tym miesiącu, nie wspominając o rozliczeniach podatkowych zwanych popularnie pitami :) Walczę z zaległościami pochorobowymi i z tym wszystkim co jak co roku o tej porze jest niezbędne, konieczne i wymagalne przy pracy w księgowości. Wieczorami wracam do domu gdzie czeka na mnie szalejący szczeniak. Odpoczywam przez chwilę a potam ubieram się cieplutko, zapinam psiaka na smycz i idziemy na długi wieczorny spacer na którym poznajemy świat oczami szczeniaka, inne osiedlowe psy. Spacer na którym cieszy nas wszędzie panoszący się śnieg w ilości conajmniej dokolanowej, na którym zaczepiamy wszystkie wystające krzaki, gonimy się w największym śniegu i uczymy się siebie nawzajem. To wielka radość patrzeć jak Tofi z dnia na dzień robi się inna, coraz bardziej rozumna choć w sumie jest jeszcze moim małym wielkim dzieckiem. I choć czasem ma się ochotę udusić ją za to co wyprawia w domu to gdy w końcu zasypia wtulona we mnie staję się równie bezbronna jak i ona wtedy. Tak więc spacerujemy, biegamy, potem zasypiamy każda w swoim posłanku a rano znów to samo. Ona zostaje sama w domu w którym robi sajgon a ja odśnieżam auto, drapię szyby i wyruszam w podróż do pracy w której zaczynam na nowo walkę z życiem. I znów wieczorem wracam do domu i zabieram psa na spacer. Ona szaleje, a ja tęsknię. Tęsknię za słońcem, za ciepłem nie tylko tym na dworze. Codziennie zasypiając sama w łóżku tęsknię za ciepłym męskim ramieniem, które oplotłoby mnie w nocy, za oczami w które mogłabym spojrzeć przed zaśnięciem i powiedzieć "dobranoc", a po obudzeniu "dzień dobry", za drugim kubkiem do którego rano robię kawę, za drugim talerzem na który szykowałabym to co akurat jest do zjedzenia, za ramionami w które mogłabym wtulić się po przyjściu z pracy a nawet za koszulami do prasowania i całą furą pranie do poskładania. I tak sobie tęsknię i czekam. Czekam aż moje niebo znów się przejaśni i zacznie dla mnie świecić słońce. Może nastąpi to przed tym jak zacznę się wygrzewać w słońcu spacerując z Tofi w lecie podczas okrutnie długich spacerów. Może nie będziemy wtedy spacerować tylko w dwójkę... Póki co radzę sobie sama ze sobą, odkrywam nowe prawdy o sobie i uczę się siebie na podstawie spokojnego aczkolwiek dogłębnego analizowania mojego dotychczasowego 26-letniego życia. I sporo już do mnie dotarło a pewnie jeszcze wiele przede mną. Noszę na palcu mój prezent urodzinowy, który ma mi przypominać o pewnych ważnych rzeczach, których ostatnio również bardzo mi brak... Ale może to wszystko ma swój głęboko ukryty cel, może nie oszukuję samej siebie próbując wmówić sobie, że wszystko będzie dobrze? Może dowiem się tego już wkrótce bo w końcu nie wolno budzić w nikim niezdrowych nadziei, prawda? Smutny taki trochę może ten post, ale jest zimno, smutno, biało i tak to już czasem bywa, że tak właśnie jest w życiu. W końcu blog ma służyć oczyszczaniu duszy :) Więc niech się tak stanie! Tak samo jak niech w końcu stanie się słoneczko, ciepełko. Niech minie ta flauta i niech znów złapię wiatr w żagle! Choć pojeździłabym jeszcze na nartach tej zimy, może jeszcze nie zapomniałam jak to się robi tym bardziej, że podobno całkiem nieźle mi szło... Tak więc niech ten czas stagnacji w moim tak zwanym życiu nie będzie stracony bo nikt mi go nie odda. Dlatego spędzam go pracowicie w pracy, po pracy próbuję wychowywać psa, który potrzebuje dużo uwagi i miłości jak każde stworzenie, w międzyczasie odkrywam siebie sama przed sobą na nowo i zaczynam rozumieć pewne rzeczy. A jutro pójdę do kina, a w niedzielę zacznę czytać "Dumę i uprzedzenie" bo jeszcze nie przeszło mi zafascynowanie po filmie, który serdecznie polecam :) To chyba na tyle. Wracam do pracy! A wszystkim pogrążonym w zimowej melancholii życzę dużo ciepełka i mimo wszystko pogody ducha bo tego nigdy za wiele!
AVE!

4 Comments:

  • At piątek, stycznia 20, 2006 6:02:00 PM, Blogger Aguska said…

    pierwsza:)

     
  • At niedziela, stycznia 22, 2006 6:45:00 AM, Blogger Jadwinia said…

    druga... żeby nie było :D

     
  • At wtorek, stycznia 24, 2006 4:47:00 PM, Anonymous Anonimowy said…

    Jak to ktoś kiedyś powiedział ... "nie martw się na święta będzie ryba". Dobrym słowem można nazwać stwierdzenie z filmu: życie jest jak pudełko czekoladek, nigdy nie wiesz co Ci się trafi. A trafić się może bardzo wiele...można obudzić się pewnego dnia i zobaczyć, że życie to nie tylko kolorowa ściana, stolik z niedopitą kawą, kromka chleba...ale także, że jest to możliwość oddychania, radość poruszania się, głębia widzenia, pokój cichości wyborów, radość słuchania. Jest to także potęga tego, że masz po co żyć i spełnić coś ważnego. Może to być nawet podanie komuś pomocnej dłoni.
    Ja ostatnio pomogłem pewnej babci przejść od sklepu pod blok... razem pod rękę przeszliśmy odcinek drogi, który był dla niej prawie nieosiągalny, bo groził jej upadkiem i kto wie czym jeszcze. Tak prosta i błaha rzecz może komuś pomóc lub nawet uratować życie.
    I dlatego ta szara codzienność jest tak ważna. Ważne jest życie i nie tylko po to żeby je przeżyć szybko i obficie ale po to żeby coś dobrego zostawić po sobie. W takich chwilach, kiedy to ramię, którego Ci brakuje ? jest jeszcze może troszeczkę dalej, możesz zobaczyć że nie jesteś sama. Wiele razy, ktoś myśli o Tobie, wiele razy, ktoś Ci życzy jak najlepiej. Wierzę, że człowiek ma różne etapy w życiu. Wszystko ma swój czas i każda sprawa pod niebem ma swoją porę: jest czas rodzenia i czas umierania; jest czas sadzenia i czas wyrywania tego, co zasadzono. Jest czas zabijania i czas leczenia; jest czas burzenia i czas budowania. Jest czas płaczu i czas śmiechu; jest czas narzekania i czas pląsów. Jest czas rozrzucania kamieni i czas zbierania kamieni; jest czas pieszczot i czas wstrzymywania się od pieszczot. Jest czas szukania i czas gubienia; jest czas przechowywania i czas odrzucania. Jest czas rozdzierania i czas zszywania; jest czas milczenia i czas mówienia. Jest czas miłowania i czas nienawidzenia; jest czas wojny i czas pokoju.
    Sama wiesz w jakim jesteś teraz czasie ... ale to nie musi oznaczać, że taki czas będzie trwał wieki. Ja życzę Ci z całego serca, aby obecność była dla Ciebie czasem pokoju i przejściem do czasu zwycięstwa.

     
  • At czwartek, stycznia 26, 2006 12:16:00 PM, Blogger Aguska said…

    z całą odpowiedzialnością i szacunkiem musze pochwalić tego kogoś,kto umieścił komentarz nade mną! duzo i długo można o życiu pisać,ale z anonimowym poprzednikiem konkurować nie zamierzam.piekne słowa,nauka dla każdego...równiez dla mnie - starej,a głupiej kozy!wiem,że zycie jest krótkie i kruche i o tym trzeba pamiętać każdego dnia!
    czas szybko ucieka,każda chwila,ułamek sekunda sprawia,że jesteśmy starsi i starsi...kiedy zaczynałam pisac ten komentarz,to byłam młodsza,skończę starsza o tyle literek ile tu wystukałam! jutro przy okazji osobistych urodzin,nie ukrywajmy dwudziestych szóstych, nie będę oczekiwała,że coś sie zmieni,akurat o własnej głupocie piszę!ważne jest to,że ktoś będzie jutro o mnie pamiętał -to cieszy mnie najbardziej!
    koleżance Agnisi zapewniam przy tej okazji,że kupię jej rum z colą,żeby razem ze mną i innymi mieszkańcami z Ochajo, uczciła dwudzieste szóste święto narodzin mej głupoty!

     

Prześlij komentarz

<< Home