...czyli moje tak zwane życie.

wtorek, grudnia 12, 2006

Wilde prawdziwy jak zawsze

"Bo wywierać na kogoś wpływ znaczy to samo co obdarzać go swoją duszą. Człowiek taki nie posiada już wówczas własnych myśli. Nie pożerają go własne namiętności. Cnoty jego nie nalezą już do niego. Nawet jego grzechy, jeśli w ogóle grzechy istnieją, są zapożyczone od kogoś innego. Staje się on echem cudzej melodii, aktorem roli nie dla niego napisanej. Celem życia jest rozwój własnej indywidualności. Dać wyraz własnej swej naturze - oto nasze zadanie na ziemi."

Oscar Wilde - "Portret Doriana Graya"

Tyle w temacie, wygrzebane w czasie przeglądania starych notatek. nie nowe, ale jak aktulane... AVE!

środa, grudnia 06, 2006

kolejna świeczka na torcie...

Powróciłam po raz kolejny z urlopu na wyspie wiecznie zielonej. I ciężko się zebrać do kupki chyba jak nigdy. Jak jeszcze po nocach meczą mnie koszmary senne tak jak dziś to już w ogóle odpadam. Pół nocy uciekałam przed bardzo agresywnym Kubą Wojewódzkim i wcale nie było mi do śmiechu. Oby nigdy więcej. Ale takie pobyty na wyspie to bardzo chętnie. Jak tak myślę o tym wszystkim, co przeżyłam tam przez te 10 dni swojego pobytu to zapominam nawet o wrzeszczącym dziecku w samolocie dwa fotele za mną. Przyjemne to nie było, ale minęło. Nauczyłam się już podczas lotów, że dzieci mają zwyczaj ryczeć przy starcie i lądowaniu, ale te darło się cały czas. Udało mi się na chwilę go nie słyszeć kiedy samolot wznosił się w powietrze nad Dublinem i po raz kolejny poczułam te uczucie wolności niesamowitej mimo ograniczenia do ciasnej przestrzeni wnętrza samolotu i znów na chwilę zaparł mi dech w piersiach Dublin pozostający coraz bardziej w dole rozświetlony tysiącami pomarańczowych światełek. Uwielbiam takie chwile... Kraków przywitał mnie mgłą i chłodem strasznym, nawet chłodniejszym niż wieczorne wędrówki na browarek na wyspie. Ogólnie pogoda na wyspie bardzo mnie zaskoczyła bo wcale nie było tak źle. Temperatura w miarę przyjemna jak na grudzień, tylko wiatru troszkę więcej niż u nas. Deszcz padał może dwa dni więc wcale żadne gumowce nie były mi potrzebne :) I chwała im za to! To tyle podrózy. A co na wyspie? odpoczęłam od pracy , to na pewno. Nie odpoczęłam emocjonalnie bo to było bardzo emocjonujące i wyczerpujące emocjonalnie 10 dni, ale zakończone sukcesem. Może tak właśnie miało być, podobno w końcu nic się nie dzieje bez powodu :) Były więc emocje, tysiące myśli, śmiech i łzy, i wieczory przy karcianych rozgrywkach remikowych, i piwka, i wina spijane aż w nadmiarze, i nerwy, i chwile radości finalnie. I urodzinki moje kolejne, choć pierwsze na wyspie. Kolejny rok na licznkiu, dwudziesta siódma świeczka na torcie, ale co tam. Czas ulatuje każdego dnia. Może czasem denerwująca jest świadomość przemijania, może czasem mam napady krótkiej paniki, że coraz bliżej do 30 na liczniku a w życiu jeszcze niby nic, ale co tam. Jeszcze conajmniej połowa życia przede mną. Więc urodzinki były w Kilbeggan, u Anki zwanej Adelką z którą tak wiele razem przeszłyśmy i pewnie jeszcze wiele przejdziemy. Z dala od wszystkich, którzy też przeszli ze mną wiele a w tym dniu byli tak daleko, ale jednak blisko tez :) Więc były urodzinki, były życzenia o północy, był prezent podpucha składający się z programatora do ogrzewania, paczki chipsów, pomidora i zdechłego kwiatka z wbitymi wykałaczkami, żeby jakoś wyglądał, ale był tez prawdziwy prezent, nie jeden. Dla mnie prezentem największym było to, że dane było mi spedzić ten dzień mniej więcej tak jak chciałam. Z dwoma z najbliższych i najważniejszych dla mnie osób. wiedziałam, że jestem chciana i kochana, nadal, wtedy już wiedziałam :) I nadal wiem choć boję się też tego jak wszyscy diabli. Był nawet tort ze świeczkami! I z życzeniem pomyślanym przed zdmuchnięciem. Życzenie pozostaje tylko dla mnie, ale świeczki zgasły wszystkie. Więc zaczynamy kolejny rok mojego tak zwanego zycia i z czymś nowym i z czymś starym, oby było lepiej bo przeciez zawsze może być lepiej. Wszystkim, którzy pamietali dziękuję za pamięć, a Tobie Słońce za wszystko :) AVE!