...czyli moje tak zwane życie.

wtorek, listopada 21, 2006

poparapetowo...

Niepisanym obowiązkiem nowego lokatora każdego mieszkania jest tak zwany "parapet". A ponieważ ja jestem nowym lokatorem robertowego mieszkania postanowilam zrobić taką imprezkę. Może nie pierwszy raz w życiu, ale od niepamiętnych czasów. Z lekkim przerażeniem myslałam jak pomieszczę 13 osób w jednym czasie w moim było nie było nie największym kwadraciku, ale dało radę! Jak dla mnie imprezka bardzo udana. Mimo iż przypłaciłam to potężną banią - było ekstra :) Dobra bania czasem nie jest zła. Oczywiście nie wszystkie zdjęcia z tamtego wieczoru nadają się do publikacji, ale parę na pewno ujrzy światło dzienne. Wszystkim przybyłym chciałabym podziękować za przybycie, nawet te trwające ponad godzinę czasu, miliard myśli, kilka przesiadek za kierownicą a finalnie wycieczkę Nołsiada do kościoła w celu podziękowania za przeżycie :) Niestety lub stety nie miałam (wątpliwej) przyjemności podróżowania do siebie z Asieńką i Maniusiem więc nie będę się w to zagłębiać, zostawię pole do popisu tym którzy w tym uczestniczyli :D Bez wątpienia gwiazdą tego wieczoru był żółw gadający czyli zegar mówiący, która godzina. Niestety żółw nie jest chyba do końca sprawny i zdarza mu się gadać bez sensu co minutę przez 3 godziny, że jest właśnie taka a taka o'clock. Nikt mi nie wierzył, aż żółw wylądowawał na Ohajo i teraz oni już wierzą, he he. A nie mówiłam? Po pierwszej nocy w pewnym domu w Katowicach żółw wylądował w norze. Tam może sobie gadać do woli. Może to lepsze niż moje zamiary wstawienia go do garażu kiedy to zebrało mu się na maniakalne powtarzanie godziny od 6 rano w pewnien wolny piątek, kiedy to mogłam się wyspać do woli. Mogłam... jednak nie mogłam! Więc podsumowując parapet uważam za bardzo udany. Nie stwierdzono też żadnych strat w ludziach lub sprzętach będących na wyposażeniu mieszkania więc tym bardziej było ok. Co prawda końcówka imprezy troszkę okrywa się dla mnie mgłą, ale co tam, nie co dzień robi się parapet. Teraz jedziemy dalej co sprowadza się do biegania wieczorową porą w szlafroczku i puchatych kapcioszkach po mieszkanku, zapadania w cudowny sen w cudowną miękkość wyrka na tak zwanym pięterku i ogólnie dalszego chill outu w życiu. Parapet spowodował też jedną kolosalną zmianę we mnie a właściwie zdanie sobie sprawy z pewnych kwestii, ale to pozostawię dla siebie. Posiadanie własnych czterech kątów bardzo pozytywnie odbiło się na moim poziomie oczytania. Mam już pierwszą książkę przeczytaną na koncie, teraz walczę z "S@motnością w sieci". Film może nie najlepszy, ale książka się nada. Coś ma takiego w sobie co uderza we mnie cholernie mocno. Jednak... I czyż ze wszystkich rzeczy wiecznych miłość nie trwa najkrócej? Khy khy. Nie mogłam się powstrzymać :) Teraz nie muszę się obawiać przeczytania książki przez Tofisia, choć brakuje łobuza małego, który ma coś ze mnie podobno - ucieka... A dziś uciekam, na koncert Renatki mojej cudownej i mam pewność, że się nie zawiodę. Pewnie jeszcze przed wylotem porozpływam się nad magicznością tej chwili. Póki co lecimy do przodu. AVE!

wtorek, listopada 07, 2006

chill out

No i wypełniło się... Mam mieszkanie! Od soboty jestem po raz kolejny mieszkańcem Chorzowa. Nie wypaliło z Rudą, ale zupełnie niespodziewanie wypaliło z Chorzowem i tym sposobem mam swoje i tylko swoje cztery ściany przysłowiowe, zwane popularnie kwadratem. A kwadrat jest wypaśny, muszę to przyznac choć nie lubię się chwalić. Mam najlepsze wyrko pod słońcem i śpię w nim jak niemowlak. Zapadam się po prostu w miękkość pościeli i materaca i zapominam o bożym świecie. Jak narazie czekam na chwilę powrotu do domu, na moment wstawienia cytrynki do garażu i udania się na swoje 3 pięterko, na otwarcie drzwi i poczucie zapachu nowości i świeżości mieszkanka, które trafiło się tak nagle i niespodziewanie. Nawet palę wisząc za oknem, żeby nie śmierdziało :) Ale pewnie już niedługo. Wczoraj przeżyłam pierwszą awarię, kiedy to próba podłączenia wieży skończyła się totalną ciemnością, która nagle zapanowała w całym mieszkaniu. Latarka w nowej komórce daje jednak radę i korki nie stanowiły problemu nie do pokonania. Jest ekstra! Wszystko jest ekstra. I nie wiem czy tak serio czy to może kwestia mojego ostatniego podejścia do życia. A podejście jest chill out. Wszystko jest chill out, życie jest proste, tylko ludzie sami stwarzają sobie problemy. Przekonałam się o tym podczas bardzo oczyszczającej rozmowy z Jasiem. Oj, ileż rzeczy sobie powiedzieliśmy, ile wyjaśniliśmy i jak bardzo oczyściła się sytuacja. Chyba było to potrzebne. Takie spojrzenie na pewne tematy z perspektywy czasu. I wtedy pojawił się ten chill out, ten o który tak dawno zabiegaliśmy. Może do tego potrzebe było te zryte pięć dni prowadzące do nikąd pozornie, a jednak prowadzące do odnalezienia duchowej harmonii :D I choć wydaje mi się, że nic mnie już w życiu nie zdziwi, że jestem odarta z wszelkich złudzeń jest dobrze. Mam dobrą pracę, mam mieszkanie, stoję znów na swoich własnych nóżkach i sama stanowię i odpowiadam za siebie. Nie muszę skradać się na palcach wracając o 6 nad ranem do domu, żeby nikogo nie obudzić. Wszystko zdaje się układać. Puzzelki łączą się w ładny wychilloutowany obrazek. Tylko w tym wszystkim Tofisia żal... Ale może coś i z tym zrobimy. Póki co, kto chętny do wypicia tradycyjnej kawki w nowym kwadracie - zapraszam :) AVE!