...czyli moje tak zwane życie.

czwartek, sierpnia 18, 2005

w poszukiwaniu dobrego humoru i swojego miejsca...

Od paru dni narasta we mnie dziwne uczucie, którego nie jestem w stanie określić słowami. Poza tym dopadła mnie wścieklizna i prezentuję swoją osobą nastrój określany "bez kija nie podchodzić". Taki stan rzeczy bierze się nie wiem z czego. Znaczy niby wiem, ale nie wiem :)
Nie mogę się nad niczym skupić, mam miliard myśli na minutę i w związku z tym nie mogę znaleźć sobie miejsca w moim tak zwanym życiu i stąd bierze się ten rozbity nastrój. Żałuję, że nie mogę na ten czas stać się facetem. Wtedy nie mogłabym naraz myśleć o wielu sprawach bo według powszechnie panującej opinii wśród kobiet facet nie jest w stanie skupić się na więcej niż jednej czynności :) Teraz już widzę te tłumy oburzonych mężczyzn, którzy będą zbulwersowani takim stanowiskiem. Spokojnie, przecież piszę to tak ironicznie więc proszę już nie podpalać stosu na którym mam spłonąć :)
Dziś na wieczór mam zaplonawany ostry proces zalkoholizowania swojej osoby przy asyście mieszkańców pewnego domu w Katowicach i przy moim filmie na dobre i na złe, czyli "Nigdy w życiu" :) Wiem, że to nie wyjście z sytuacji, ale może załapanie choć małego "a szala" pomoże mi choć chwilowo... do momentu wytrzeźwienia czyli jutrzejszego poranka. Moja praca też dobija mnie w tym wszystkim bo dostaję już torsji na widok stosu papierów piętrzących się na moim biurku. A ja nawet nie jestem w stanie skupić się nad tym wszystkim, choć wiem, że muszę. I to niniejszym zaraz uczynię! Muszę zmusić się do rzucenia się w wir pracy.
Wczorajszy wieczór upłynął mi na spotkaniu z moim wieloletnim fumflem Jarkiem, który zawsze poprawia mi humor, niestety ta poprawa trwała krótko bo moja huśtawka nastrojów osiąga ostatnio zenit i jest już chyba prawdziwym roller coasterem, ale to minie. Moje szczęście też próbuje wpłynąć na moją poprawę nastroju i choć narazie kiepsko to wychodzi to wiem, że mi przejdzie i znów będę śmiejącym się z wszystkiego "gupolem" cieszącym się życiem. Za to te spotkanie po raz kolejny upewniło mnie w tym, że ostatnie podjęte przeze mnie decyzje życiowe były DOBRYMI decyzjami. Nigdy nie miałam co do tego wątpliwości, ale zawsze to miło ponownie mieć świadomość dobrego wyboru. Niestety dobrego wyboru nie podjęłam dokładnie 4 lata temu, kiedy to dokładnie w samo południe mówiłam "Tak" i ślubowałam miłość, wierność i uczciwość małżeńską... Z tego małżeństwa pozostał tylko wyrok Sądu Okręgowego w Gliwicach orzekający o rozwodzie i nasze to znaczy moje i szanownego byłego małżonka przekonanie, że rozwód jest najlepszą rzeczą jaka nam wyszła :) Mam nadzieję, że Tomek nie będzie mi miał za złe wspomnienia tego "epizodu" z naszego życia... :) Teraz przynajmniej wszystko jest z nami w jak najlepszym porządku. I to cieszy. I korzystając z okazji chciałam pozdrowić byłego gałżonka, który czasem tu może zagląda :)
Jakoś tak w trakcie pisania tego posta powoli zaczęłam się uspakajać więc może jednak blog oczyszcza umysł :) Obiecuję, że postaram się już nie bić i kopać a także nie pluć jadem co ostatnio mi się zdarzało. Obiecuję odzyskać dobry humor. Obiecuję to przede wszystkim mojemu szczęściu, które to dziś "rozkazało mi" mieć dobry humor :) I tak będzie! Już wkrótce...
AVE!

czwartek, sierpnia 11, 2005

totalny power...

Nadchodzi długi weekend... A ja zaczynam już oddawać się marzeniom o weekendowym odpoczynku. Wcale nie mam zamiaru nigdzie ruszać swoich szanownych czterech liter. Najzwyczajniej w świecie chcę zostać w domu. A chyba bardzo sama w tym domu będę. I to też będzie fajne. Po miesiącu fukcjonowania na bardzo pełnych obrotach, przeprowadzkach, podróżach zagranicznych, małej ilości przesypianych godzin i bardzo intensywnym życiu uczuciowo-osobistym zaczynam odczuwać zmęczenie materiału, takie zwykłe fizyczne. Takie podładowanie bateryjek chyba bardzo się przyda. Najważniejsze, że bateryjki odpowiadające za psychikę są jak najbardziej w porządku. I to cieszy. Cieszy bo znalazłam szczęście w życiu, choć wcale go nie szukałam. W sumie to samo mnie znalazło... I tak już zostało. I rośnie. I jest go coraz więcej. Odzyskałam siebie. I mogę być sobą bo jestem wśród ludzi, którzy to akceptują. Mam przyjaciół. Śmieję się i to często. Nawet z tych najmniejszych rzeczy. Jest mi dobrze. Jestem szczęśliwa. I kocham... I jestem kochana a to jest w życiu najważniejsze. Wtedy cały świat wygląda inaczej. Ostatnio pewne małżeństwo w pewnym domu w Katowicach obchodziło pierwszą rocznicę ślubu :) I jak tak się patrzy na nich, na Aguśkę i Grześka to widać, że nie może być inaczej. Oni po prostu muszą być razem, nie ma innej opcji. Uzupełniają się, są sobą a jednocześnie ze sobą. I to jest najpiękniejsze.
Tak więc podsumowując wszystko jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej. Oddam się weekendowemu lenistwu w domowym zaciszu w moim zacisznym pokoiku w pewnym domu w Katowicach, spędzę sobie czas przed moim nowym mini komputerkiem, potarzam się trochę w trawie na ogródku i naładuję akumulator odpowiedzialny za mój stan fizyczny bo ten psychiczny jest jak najbardziej w porządku :) (: Będzie bosko. I ja będę
bos(k)a! Bo taki jest power of love. Power of wolność. Power of wszystko!
AVE!

środa, sierpnia 03, 2005

powrót do rzeczywistości

Dlaczego jest tak, że takie powroty pourlopowe są takie ciężkie? Niby wraca się z naładowanymi bateryjkami bo odpoczynek, bo wolne, bo bez stresu i pośpiechu a tu jednak tak ciężko wskoczyć znów w kierat obowiązków służbowych. Szczególnie jak jeszcze sypia się po te parę godzin powodowanych przez nocne Polaków rozmowy przy pewnym okrągłym stole w pewnym domu w Katowicach, który tymczasowo został też moim domem :) I za to dziękuję. Za przygarnięcie. Do schroniska dla potłuczonych :)
Wróciłam. Wróciłam do formy, wróciłam po europejskich wędrówkach do naszego pięknego kraju. I tu też mi dobrze. Choć wiem, że musimy jako naród jeszcze bardzo dużo nauczyć się tej Europy. Wróciłam i od razu powitała mnie wielka ulewa niedzielna. A żeby było śmieszniej to 5 sekund wcześniej zaczęły się przygotowania mojego autka do ciągnięcia "nieco większej" ściery, która odmówiła posłuszeństwa pod jednym z katowickich supermarkietów. W parę sekund przemokłam totalnie, ale akcja została zakończona pełnym sukcesem. Ścierostwo odpaliło, ja zostałam z całym autem, wyschnęłam sama tak jak i reszta osób biorących udział w tym niecodziennym wydarzeniu. Stojąc w tym deszczu mokra, targana konwulsjami i prześladowana myślą, że głupio wyglądam (khy khy) tak w sumie wiedziałam, że jest dobrze. Bo miałam przy sobie tych ludzików, którzy stoją za mną, przy mnie i koło mnie. Po tych wydarzeniach odebraliśmy z domu Jadwinię i wszyscy udali się na ohajo w celu alkoholizowania się. I tak jest do dziś... :) Ale dziś jest mocne postanowienie poprawy. Idziemy wcześniej spać, bez używek... Oby nam się udało bo jutrzejszy dzień może być już dramatyczny w swych niewyspanych wydarzeniach. Już dziś podsypiam na stojąco, biegam boso po biurze i kręcę się w kółko na obrotowym krześle w pokoju szefowej, która teraz się urlopuje. Do tego łykam jakieś piguły na alergię i chyba one jeszcze potęgują mój nieprzeciętny schizowo-niewyspany nastrój. Ale jest fajnie. A będzie jeszcze fajniej. I ja o tym wiem. Może w końcu pora wyjść z tej poczekalni życiowej i rozpocząć te swoje 5 minut. I tak ma być. Cieszę się tym co przynosi mi życie a przyniosło dużo ostatnio. I choć nienawidzę przeprowadzek, mieć mokro w klapkach (to odnośnie niedzielnej ulewki) to czasem tak trzeba. Trzeba zacisnąć zęby i pójść dalej do przodu. A w zamian można dostać miłość, przyjaźń czyli wszystko to, co ja dostałam i dostaję każdego dnia.
I tym optymistycznym akcentem pozwolę sobie zakończyć dzisiejszego potłuczonego posta i wrócić do sprawiania wrażenia osoby pracującej :) Postaram się już nie kręcić się na krzesełku szefowej bo mam potem lekkie a szala ja kumple dwa po K2... khy khy!
AVE!