Come back!
Oto powróciłam z kolejnych wojaży zagranicznych. Znów nasi zachodni sąsiedzi, choć Ci bardziej zachodni, nie graniczący z nami bezpośrednio - Holandia. Druga wizyta w kraju wiatraków, rowerów i krów. Tym razem poznawałam uroki tego bądź co bądź nie za dużego kraju jak przystało na rasową holenderkę (bynajmniej nie krowę) to znaczy na rowerze. Sama bylam zdziwiona jak ktoregoś pięknego dnia pokonałam własnonożnie 50 kilometrów tak po prostu sobie pedałując. Tym razem nie było gorączkowego biegania po muzeach w Amsterdamie. Nie było tak przeraźliwie zimno. I nie padało! Mało tego, świeciło mi przez cały mój czas pobytu piękne holenderskie słoneczko, które zachęcało do rowerowych wycieczek. I tak, nie mogę powiedzieć, że Holandia jest krajem do którego zapałałam miłością od pierwszej wysiadki na dworcu w Hadze. Owszem posiada wiele interesujących miejsc, stanowi ogromną mieszankę kulturową ludzi chyba z całego świata, są w niej wielkie miasta taka jak Haga, Amsterdam czy Rotterdam. Miasta, które zapierają dech w piersiach. Taka wrażenie zrobił na mnie Rotterdam. Nie wiem czemu, ale tak było. Olbrzymi most nad wielką rzeką. Ale ma też cudowne małe mieścinki, które wygladają jak z bajki wycięte. I do takiego miasteczka trafiłam podczas samotnej wycieczki rowerowej. Te miasteczko to Bleiswijk. Jechałam tak sobie rowerkiem wygrzewając się w promieniach słoneczka, nie znając okolicy ani celu mej wyprawy i dojechałam do Bleiswijk. To to ja rozumiem. Tam to bym mogła sobie pomieszkać :) Jakiś czas... Nie wiem jak poplecie się moje życie, czy za jakiś czas nie wyeksportuję się na dluższy czas do Holandii. Wtedy może poznam jeszcze więcej magicznych zakątków wiatrakowego kraju. Wtedy może przywyknę do wszędobylski rowerów, stale wiejącego wiatru i wyżelowanych przedstawicieli płci męskiej chodzących dumnie po ulicach. Na szczęście nie wszyscy oddali się potędze żelu i można też napotkać całkiem przyjemne okazy :) Ale za długo nie można się na nich gapić bo wielki brat Przemion czuwa :) Zresztą co mi tam jakieś inne, cudze, nieswoje holenderskie miśki jak mam swojego! I mówi przynajmniej w takim języku co to ja rozumiem! Narazie ten niewielki kraj stanowi dla mnie wielką niewiadomą. Poznaję go, oswajam sie z nim, daję mu czas na to by mnie urzekł. Nie twierdzę, że jest lepszy czy gorszy od naszej Polszy. Przecież mamy tu teraz tak wesoło z okazji wyborów! Liga Pięknego Romana i inne kaczory oraz naturalnie opalony pan przewodniczący odbywający wiele spotkań na świeżym powietrzu co oczywiście tłumaczy ten kolor skóry :) Aż strach myśleć co będzie dalej... Pożyjemy - zobaczymy! Teraz pora otrząsnąć się z urlopowego lenistwa, zapomnieć o tych 20 godzinach spedzonych w autokarze i rzucić się w wir życia, pracy i innych takich. A co ma być i tak będzie. Pewne rzeczy wymagają czasu, pewne decyzje też. Szczególnie u mnie :) Ciężko było mi wyjechać zostawiając moje szczęście tam, ale jak narazie tak musi być. Zresztą wkrótce znow się zobaczymy. Dla dodania mi chyba optymizmu i wiary z sens wszystkiego uslyszałam płynące z głośników w autobusie słowa " nie poddaj się, bierz życie jakim jest!". Stało się to dokładnie w momencie, gdy koła naszego autokaru dotknęły linii granicznej między Niemcami a Polską. Tu jeszcze sprawdzaja dokumenty... Tu jeszcze jest granica :) I tak niesiona na ojczystą ziemię przez zespól Myslovitz powróciłam. I znów mieszkam w pewnym domu w Katowicach. Znów pracuję w pewnej kwesturze pewnej szkoły na Śląsku. Znaczy zaczynam pracować po wyjściu z pourlopowego letargu :) Znów mam swojego czerwonego Żuczka do przemieszczania się pomiędzy punktami A, B a nawet C i D :) I znów mogę mieć wszystko w p... Khy khy! Znów jestem molestowana przez Asię w pracy. Kiedyś ją zamorduję :) I zostanę uniewinniona. Bo to będzie w afekcie! Dobrze, że Asia tego nie czyta... Tak naprawdę jest dobrą, ciepłą i bardzo zakręconą osobą, ale czy nie może trzymać się ode mnie w odelgłości choć 1 metra? :) Nie! Nie może! Bo to już nie bylaby Asia! AVE!