...czyli moje tak zwane życie.

wtorek, maja 23, 2006

I tak warto żyć choć trudno nie wierzyć w nic :)

Zainspirowana juwenaliowym podsumowaniem Agi siadam do swojego. W sumie wszystko robiłyśmy wspólnie, choć każda wyniosła swoje przeżycia. I tak poczynając od poniedziałku i wypadu do Opola na Piastonalia, kiedy to jechałam moją citrinką z duszą na ramieniu i przejechałam 99 kilometrów na rezerwie po to, żeby trafić do jakże uroczej i malowniczej "stacji benzynowej" w Gogolinie. Chyba nawet Karolinka z piosenki by tam nie zatankowała, ale wyjścia nie było... Jedziemy dalej. A dalej Renatka moja. Chyba najlepszy koncert Przemykowej na jakim do tej pory byłam mimo, że pierwszy plenerowy. Zajebiście! Wtorek czyli kabareton i po prostu SUPCIO!!! Już dawno się tak nie uhahałam jak dziki Rex. W środę chwila odpoczynku po to, by w czwartek ruszyć na Muchowiec na kolejne koncerty. Plan był prosty i nieskomplikowany - koncert jeden, potem drugi, czyli Negatyw, potem Kult, ze dwa piwka i o 22 do domku bo następnego dnia rano czekała mnie delegacja to Warszawy... I mimo prostoty tego planu sprawdziło się stare powiedzenie "planuj se pierdnąć a się zesrasz" :) Dwa piwa i 22 do domu... Khy khy khy! Po piątym piwie straciłam rachubę, w domu byłam o 1 w nocy po tym jak Jarek powiedział, że mam już sobie iść z auta... Koncertu szczerze mówiąc nie zauważyłam, ale byłam zajęta zupełnie innymi rzeczami i osobami i było mi bardzo przyjemnie :D Piątkowy poranek był masakryczny, jechałam do tej Warszawy jakbym miała folię na oczach. Na szczęście w Częstochowie przeszło. Do Warszawy dojechałam, w stolycy nie zabili mnie mieszkańcy tego miasta kiedy przejeżdzałam taka wyalienowana na numerach rejestracyjnych zaczynających się od litery S, pojawiłam się na spotkaniu, zobaczyłam kolegę ze Szczecina :), potem odstałam swoje w korkach i wróciłam do domu po to by zebrać siły przed sobotnim zakończeniem juwenaliów. Zaczęło sięod koncertu RAZ DWA TRZY. Ten zauważyłam, nawet wysłuchałam, nawet wspomnień parę się nasunęło związanych z pewnymi osobami, ale główne hasło wieczoru to "raz dwa trzy mega banię masz Ty". Bania była, piękna, konkretna, olbrzymia, taka, że w paru momentach mam przerwy na reklamę :) Ale co tam? I tak warto żyć! Czasem właśnie dla takich chwil. AVE!

poniedziałek, maja 08, 2006

przełamując ciszę

Zastój jakiś na tych blogach ostatnimi czasy, pora przełamać milczenie. Osiadłam na tej swojej szczęśliwości i wena mi uciekła czy jak? Generalnie jest dobrze, jest fajnie, coraz cieplej i nawet słonka coraz wiecej. Mijają kolejne dni mam nadzieję nieubłagalnie przybliżające nas do upragnionego lata. Znów zacznie się bieganie w krótkich portkach, letnich sukienkach, sandałkach, znów będzie można robić ogniska jak ostatnio w pewnym domu w Katowicach, kiedy to tak pięknie ogień pochłonął wersalkę zalegającą na podwórku. Co poza wiosną? Koncert Przemykowej w Zabrzu z Grzesiem. Dzięki Ci za to, że nie ja byłam kierowcą i choć jeszcze nie dawno uważałam, że spożywanie na koncercie Renatki to profanacja to tym razem było inaczej. Wyszłam w cudownym nastroju pokoncertowym spotęgowanym spożytymi Leszkami po to by doprawić się kolejnymi Heńkami podczas gwarkowej eskapady z Jarkiem. Takiego ubawu dawno nie było! Parkiet mój! Nieco inaczej było tydzien później w Chorzowie z Anią i Iwonką, kiedy to babska kolacyjka zakończyła się na dicho :) Ale ubaw też był choć pół nocy spędziłam poza parkietem bo miałam gorącą linię telefoniczną z zagranicą :) W drodze powrotnej pierwszy raz w życiu dmuchałam w alkotest kiedy to zatrzymał mnie patrol policji w związku z kontrolą trzeźwości z okazji przedłużonego weekendu. Oczywiście 0,0! Poza tym dobrze, w pracy kupa pracy w związku z projektem i niestety częste kontakty z "brzydalem" przebrzydłym, ale do wszystkiego można się przyzwyczaić, podobno... Psinka rośnie, zjada mieszkanie więc trzeba będzie poszukać swojego kwadratu. Oliver jest najbardziej boskim dzieckiem pod słońcem a ja najbardziej szurniętą ciotką na świecie, przynajmniej na jego punkcie. Ma pięknych trzydziestoletnich rodziców, których ostatnio urodziny świętowaliśmy. Nawiasem mówiąc, widział ktos tak zgodne małżeństwo, żeby urodzić się tego samego dnia, miesiąca a nawet roku? To tylko moi piękni trzydziestoletni :)Więc generalnie jest nadal dobrze, dni zlatują i to jest najlepsze bo zaczynam już odliczanie do urlopu, kiedy to za miesiąc będę daleko, daleko stąd w krainie zieloności i szczęśliwości i mam nadzieję wrócić jeszcze szczęśliwsza. A co? Każdemu się należy! AVE!