...czyli moje tak zwane życie.

czwartek, września 08, 2005

z rozmyślań za kierownicą...

Po raz kolejny w moim tak zwanym życiu przyszło mi wczoraj zmienić miejsce zamieszkania. Co prawda tymczasowo i z przyczyn dla tych, co wiedzą oczywistych, ale jednak. I tak podróżując wczoraj moim zapakowanym autkiem z modelowego pukntu A do modelowego punktu B, czyli z pewnego domu w Katowicach do mojego domu rodzinnego, do domu moich rodziców jechałam sobie i myślałam. Myślałam o tych wszystkich miejscach w których już mieszkałam. Wszystko zaczęło się od domu babci, mieszkania na Gliwickiej w Katowicach, gdzie mieszkałam odkąd moja pamięć zaczęła rejestrować cokolwiek. To właśnie tam stawiałam swoje pierwsze kroki w wielkiej kuchni w której koncetrowało się życie całej rodziny. To tam był mój pierwszy plac zabaw, moja pierwsza piaskownica na szarym i ponurym podwórku. Zresztą piaskownica wykonana przez mojego Tatę, który tym niewielkim drewnianym kwadratem pomalowanym na pomarańczowo i wypełnionym świeżutkim, żółtym piachem sprawił przeogromną radość mnie i innym podwórkowym dzieciakom. Drugim placem zabaw, który istniał dla mnie wtedy był Plac Wolności, który wtedy wyglądał jeszcze zupełnie inaczej niż teraz. To tam biegałam z wózkiem z lalkami, to tam zbierałam kasztany i ciągnęłam się z kuzynem na deskorolce. Potem nastał etap osiedla na które przeprowadziłyśmy się z Mamą. To tu zaczęłam chodzić do przedszkola, potem do szkoły podstawowej, a potem stąd wyruszałam w podróź do liceum. To tu był mój plac zabaw z prawdziwego zdarzenia, taki z huśtawkami, wielką piaskownicą, zjeżdżalnią i drabinikami. To tu rozwalałam kolana a moje nogi pokrywały się kolejnymi strupami, zadrapaniami i bliznami. To tu przeżywałam pierwszą miłość w przedszkolu, której było na imię Robert. Pamiętam do dziś :) Stąd wyruszyłam też w swoje dorosłe życie, wyprowadzając się do Gierałtowic i wychodząc za mąż. Tam w domu Tomka, w domu jego rodziców próbowałam stworzyć dom, swój dom, rodzinny, pełen ciepła. Niestety coś poszło nie tak i nie udało mi się osiągnąć tego, co chciałam. Wtedy, gdy zostały już wykorzystane wszelkie dostępne nam środki na uratowanie małżeństwa, niestety bezowocnie, zapadła decyzja o wyprowadzce. I wtedy rozpoczął się kolejny etap mojej tułaczki po świecie. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności udało mi się znaleźć mieszkanie w Rudzie Śląskiej, mieście którego nie znałam kompletnie i które było mi znane jedynie z przejazdów "po drodze". I tak przez rok swojego pobytu na Goduli próbowałam to wynajęte mieszkanie zmusić do tego, żeby było moim domem. A może próbowałam zmusić siebie do trakowania tego, jak swojego domu. Próby jednak spełzły na niczym i mimo najszczerszych chęci było to zawsze tylko wynajęte mieszkanie od pana Henia. Powiem szczerze, że bardzo, ale to bardzo nie lubiałam tam czasem wracać, wracać do pustego, obcego mieszkania w którym nikt na mnie nie czekał. I wtedy jak wielka była moja radość, kiedy w moim życiu pojawił się Irek. Irek, który zabrał mnie z pustej Goduli do pełnego życia mieszkania w Chorzowie, Irek, który czekał na mnie na balkonie gdy wracalam z pracy, Irek, który czekał NA MNIE. I przez ten cudowny czas, kiedy wszystko było w jak najlepszym porządku miałam dom do którego chciałam wracać i do którego wracałam po pracy jak na skrzydłach bo tam nie byłam sama, bo tam chciałam wracać. To właśnie tam, przy udziale Irka i dzieci, Olki i Mateusza, tworzyłam po raz kolejny DOM. Niestety i tym razem gdzieś po drodze pojawił się jakiś błąd i po raz kolejny próba okazała się nieudana...
Teraz nie wiem, gdzie i kiedy przyjdzie mi podjąć starania o stworzenie domu po raz kolejny. Jedno wiem na pewno, że chciałabym aby było to po raz ostatni. Chciałabym w końcu mieć DOM, swój dom, własny dom, dom do którego będę zawsze wracać z uśmiechem i z ochotą, dom w którym zawsze będę mogła być sobą, dom w którym w końcu będę się czuć jak U SIEBIE W DOMU. Nieważne czy będzie to w Katowicach, Chorzowie, Gliwicach czy w jakimkolwiek innym miejscu na świecie, czy będzie to w maleńkim mieszkanku w centrum miasta, czy w wielkim domu na wsi, ale niech to będzie po raz ostatni. Niech w końcu się stanie moje miejsce na ziemi, mój kawałek podłogi, mój dom w którym czas, przestrzeń i wszechświat będzie mój i dla mnie...
AVE!

5 Comments:

  • At czwartek, września 08, 2005 11:19:00 PM, Blogger Przemion said…

    Jak mówi stare powiedzenie "...tam dom Twój, gdzie serce Twoje.", pamiętasz, kiedyś mi to napisałaś kochanie...

    I tak to chyba już jest :-)

     
  • At czwartek, września 08, 2005 11:22:00 PM, Blogger Agnisia said…

    Pamiętam, oj pamiętam...

     
  • At sobota, września 10, 2005 2:34:00 AM, Blogger Jadwinia said…

    Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.

     
  • At sobota, września 10, 2005 2:35:00 AM, Blogger Jadwinia said…

    Bezdomność dotyka każdego z nas ale widze że Ciebie najbardziej ze znanych mi osób.Dla nikogo nie pragne tak wiele jak dla Ciebie moja Agnieszko!!! bo wiem że nikt nie zasługuje na dom tak jak Ty. Bolesny jest także fakt że nie moge z tym faktem zrobić nic... nic, nic.Wybacz mi.
    Przytulić głowe do poduszki wiedząc że rano obudzi nas ukochana osoba w mijscu bezpiecznym i dobrym to marzenie wielu z nas ale inni choć troche tego doświadczyli mają to lub mieli lub będą mieć, ale nie doceniają tego.Więc apeluje do wszystkich zobowiązanych lub czujących się zobowiązanymi... brak mi słów bo potrzeba serca mi je odbiera, niech wasze serca wam ją wskażą. AVE!!!

     
  • At poniedziałek, września 12, 2005 12:17:00 PM, Blogger Aguska said…

    ja też przeszłam przez wiele domów i mieszkań,ale tak naprawdę najbardziej ubolewałam i ze smutkiem opuszczałam nasze mieszkanie na Kochanowskiego, w starej kamiennicy,gdzie z Grześkiem stoworzyliśmy swój dom! Pierwsze dni i noce na Ochajo były traumatycznymi przeżyciami,bo nie od razu potrafiliśmy się odnaleźć w nowej rzeczywistości.To się wkrótce zmieniło...to jest cudowne gotować w swoim domku,sprzątać swój domek,urządzać,podlewać kwiatki,przytulać kota i bawić się z psem,pić kawę na własnym ogrodzie i długo by tak jeszcze wymieniać...teraz kiedy jeszcze nie masz swojego kąta,bo perspektywa 3-miesięcznego pobytu na Ochajo,chyba sie przedłuży,co bardzo nas cieszy...to wierzę,że kiedyś go stworzysz z kimś kto też tak jak Ty tego pragnie i będziesz wtedy szczęśliwa...tymczasem pokój na Ochajo,nadal jest Twoim pokojem:)

     

Prześlij komentarz

<< Home